Fender Stratocaster

Historia tej gitary jest dość skomplikowana a zaczęła się od… pickupów. Zestaw aktywnych przetworników EMG kupiłem by podrasować gitarę, na której wówczas grałem. Instrument był pożyczony i szybko okazało się, że do grania nie bardzo się nadaje. Oddałem więc gitarę i zostałem z kompletem drogich pickupów. Ich sprzedanie wiązałoby się ze sporą stratą a poza tym potrzebowałem gitary. No i się zaczęło…

Wybrałem korpus wykonany z drewna olchowego. Uznałem olchę jako najbardziej typowy materiał dla brzmienia startocastera. Surowy korpus oraz klonowy gryf kupiłem w jednym ze sklepów internetowych. Most tremolo Wilkinsona nabyłem w sklepie Guitar Projeckt www.guitarproject.pl który mogę polecić ze względu na duży wybór różnych części i akcesoriów gitarowych.

Przymierzałem się przez chwilę do zmontowania całości ale doszedłem do wniosku, że bez żadnego doświadczenia nie powinienem samodzielnie montować mostek. Od tej operacji zależało czy gitara będzie nadawać się do grania. Poza tym korpus wymagał malowania no i potrzebowałem miejsca na baterię do zasilania aktywnych przetworników. Postanowiłem więc skorzystać z fachowej pomocy. Całość po uprzednim umówieniu przesłałem do Pana Marka Witkowskiego www.witkowskiguitars.com. Po jakimś czasie otrzymałem czerwony/wiśniowy korpus z osadzonym mostem i gniazdem na baterię.

Potem było już łatwiej. Pozostałe części kompletowałem i montowałem wg własnego pomysłu. Elektronika typowa dla stratocastera: 3 pickupy, regulacja Volume i 2xTone z 5- pozycyjnym przełącznikiem. Odstępstwem było zastosowanie przy jednym z potencjometrów przełącznika push-pull, który służył do rozłączania uzwojeń humbackera zainstalowanego przy moście. Po rozmowie z użytkownikiem oryginalnego stratocastera, który narzekał, że po użyciu mostu tremolo struny blokują się i zmieniają strój podczas grania. Uznałem więc, że problem należy jakoś zminimalizować. Zastosowałem więc blokowane klucze Planet Waves oraz przy główce gryfu i w moście siodełka GraphTech. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że to był bardzo dobry pomysł. Po złożeniu całości i regulacji powstał bardzo przyzwoity instrument.

Jeszcze o kosztach. W tej chwili trudno mi policzyć ile ta konstrukcja kosztowała i czy było warto bawić się w lutnika. Myślę jednak, że biorąc pod uwagę niestandardowe podzespoły użyte do budowy gitary, należałoby kupić przyzwoitej klasy seryjny instrument i poddać dodatkowym zabiegom a to z pewnością kosztowałoby więcej. Poza tym satysfakcja… bezcenna.